czwartek, 27 marca 2014

Rozdział 11



*Tydzień później (po kolejnym polowaniu)*
Wróciłam biegiem do Greenwich park, a stamtąd ludzkim, spacerowym tempem poszłam do domu. W drzwiach minęło mnie chyba stado pawianów! A, no tak, zespół Lou. 5 nienormalnie nienormalnych świrów ;) Muszę się przyzwyczaić ;) W końcu niemal codziennie mijają mnie przy wyjściu. Przyzwyczaiłam się już do ich zapachu. Nawet na Harry’ego jestem już do pewnego stopnia odporna ;) Jedynie na blondynka nie musiałam się uodparniać. W końcu jego serce również nie bije.
Kiedy po raz 1 zobaczyłam Niall’a w ludzkiej postaci, nie poznałam go! Gdyby nie znajomy zapach i brak tętna, wzięłabym go za śmiertelnika! Jako człowiek, blondyn mógłby być moim bratem!
Zajrzałam do lodówki, aby upewnić się, że 4 świrom nie grozi śmierć głodowa. Ku mojemu zdziwieniu lodówka była pusta!
- Chłopaki, dzisiaj nie ma obiadu! – oznajmiłam.
- Czemu? – Niall podbiegł do mnie wampirzym tempem i zrobił `słodkie oczka`.
- Cudotwórcą nie jestem. Z pustą lodówką niczego nie gotuję – odparłam blondynowi.
- To co, skarbie, idziemy na zakupy?
- Niall, złamać ci nos?
- Nie da się – odparł, po czym cwaniacko się uśmiechnął.
- A założymy się? Pamiętaj, że wciąż jestem nowonarodzona – powiedziałam, po czym ludzkim tempem wybiegłam z kuchni. Założyłam swoje ulubione, czerwoniutkie vansy, po czym zawołałam:
-Jeżeli jednak zdecydowaliście się coś jeść, to chodźcie na zakupy! – w mgnieniu ludzkiego oka cała piątka znalazła się w przedpokoju i zaczęła zakładać buty. Wyszłam z domu cicho chichocząc. Co ten głód robi z ludźmi! Już ledwo pamiętam, jak sama tak reagowałam na stwierdzenie, że nie ma obiadu. Szczerze, to dziwię się, jak szybko zapominam swoją ludzką przeszłość. W końcu jeszcze miesiąc temu byłam człowiekiem!
Wsiedliśmy do dwóch samochodów. Na swoje nieszczęście znowu trafiłam to auta z Harrym i Louisem.
*ok.2h później*
Wróciliśmy do domu i naszym oczom ukazał się okropny bałagan. Na 100% gorszy niż był przed naszym wyjściem! Moje oczy momentalnie stały się czerwone i zaszły mgłą. Zobaczyłam, co działo się tu godzinę temu. Gdy wróciłam do teraźniejszości, przerażona spojrzałam na Nialla. Chyba zrozumiał, o co mi chodziło.
- Chłopaki, sprawdźcie, czy nic nie zginęło – powiedział.
- A ty? – odparli chórkiem.
- Muszę pogadać z Lizz – odrzekł blondyn.
*Chwilę później*
- Co to było?
- Co co było?
- No ten cyrk z mgłą w oczach.
- Niall, nie panuję nad tym. Zobaczyłam, co tu się działo godzinę temu…
- Czyli?
- To nie Oni. Nie czujesz tego smrodu? Zmiennokształtny. A dokładniej zmiennokształtni. Sztuk 3.
- Czego szukali?!
- Nie wiem. W myślach czytać nie potrafię. A tym bardziej w myślach swoich chwilowych wizji!
- Nie kłam.
- Nie kłamię. Nie potrafię.
- Dobra, wierzę ci. Chodź pomóc tym świrom!
- Się robi! – Gdy to powiedziałam, ludzkim tempem poszliśmy na pomoc chłopakom.
_____________________________________________________

No i jest 11! Spadam uczyć się do testu z historii ;)

Czytasz=komentujesz

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 10



*Aro*
Nie udało nam się przekonać Lizz, aby do nas dołączyła. A szkoda… Przydałaby się nam taka tarcza…
* Parę dni później*
*Lizz*
Ostatnio nie widuję już Volturi. Uff… bałam się, że porzucili już Volterrę i przeprowadzili się do Doncaster.
~*~

- Lizz proszę…
- Nie! – przerwałam Louis’owi. Znów chciał, abym pojechała do Londynu. Nie wiem czemu. W końcu tutaj, w Doncaster nic mi nie grozi. Tylko Nate wciąż błaga mnie o wybaczenie, ale teraz zaczął mnie unikać. Jak wszyscy zresztą. Instynktownie omijają mnie szerokim łukiem. Kolejna zaleta wampiryzmu.
- Ale Lizz…
- Nie!
- Proszę Cię…
- Nie!
- Lizz, proszę cię, pojedź z nami – Harry włączył się do rozmowy. Byłam tak zdziwiona, że nawet mu nie przerwałam.
- Nie! – odparłam po dłuższej chwili.
- Ale czemu? – Lokowaty zrobił `Oczy Kota ze Shreka`*.
- Między innymi ze względu na o, że ty tam mieszkasz – odpowiedziałam kretynowi.
- Lizz, prosimy… - tym razem obaj zrobili minki Kota w Butach*.
- No dobra, ale nie ze względu na ciebie, Harry.
Zgodziłam się… Czemu? Nie wiem. Powoli zaczynam żałować, że nie przyjęłam oferty Volturich.

* Kilka dni później*
No i siedzę ze świrem i idiotą, w samochodzie tego drugiego. Będę musiała spędzić z nimi jeszcze co najmniej 3h. Może jakoś to przeżyję. Wróć, przetrwam. Przecież nie żyję.

*3 niemiłosiernie dłużące się godziny później*

Nareszcie! Witaj stolico! Jestem już w swoim pokoju w willi(!) chłopaków. Muszę przyznać, mają niezły gust! Chociaż, jako że planuję tu spędzać coś koło 4h na dobę, więc wystrój jest mi w zasadzie obojętny. Usłyszałam pukanie do drzwi. Był to Lou.
- Proszę! – krzyknęłam. Mój kuzynek powoli wszedł do środka.
- Podoba ci się? – spytał.
- Jasne! Muszę powiedzieć, że w mój gust trafiliście idealnie!
- Cieszę się. Za pół godziny obiad.
- Dzięki, zjem na mieście – okłamałam go. W końcu nie mogłam mu powiedzieć, że przebiegnę 30 mil do Epping Forest, aby zapolować na jakieś zwierzę i wypić jego krew. Wyobraziłam sobie, jaką minę by miał, gdybym powiedziała mu prawdę i zachichotałam. – Idź już, Lou – gdy to powiedziałam, Louis wyszedł, a ja wybuchnęłam śmiechem. Gdy udało mi się opanować rozbawienie, wyszłam z domu(?) i poszłam do parku Greenwich Park, a stamtąd ruszyłam biegiem w kierunku północnym. 2h później byłam już po polowaniu. Następna wizyta w lesie za tydzień.  
________________________________________________________________

Uff... Sorry, że krótki, ale nie mam czasu i weny. Zastanawiałam się nawet nad zawieszeniem bloga, ale doszłam do wniosku, że Monia mnie zamorduje, jeżeli to zrobię. A więc jest 10! 

Czytasz=komentujesz

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 9



*Harry*
I znowu ją pocałowałem…
Nie wiem po co poszedłem za nią do tego lasu… No, ale jak jest się zakochanym, to robi się różne dziwne rzeczy. Będę się musiał przyzwyczaić do tego, że napotykam opór ze strony Lizz. Pierwsza dziewczyna, która mi się stawia. Ale zawsze mam to, czego chcę i nie widzę powodów, aby to zmieniać.
*Lizz*
Wróciłam do domu z kretynem. Nie miałam wyboru, lokowaty by mnie nie zostawił w lesie. A nie chciałam się ujawnić, gdy Volturi są w mieście. Nie chcę ich mieć na karku.
~2 dni później~
*Niall*
Znowu Oni. Tym razem nawet Trójca się pofatygowała. Jane nie żartowała…
- Witaj, Niall – powiedział Aro.
- Witaj Aro – odpowiedziałem.
- Nie masz pomysłu, gdzie może być Nowonarodzona?
- Przecież tu stoi – odparłem pokazując stojącą obok mnie Jess.
- A druga?
- Jaka druga?
- Nie udawaj większego durnia niż jesteś – powiedziała Jane.
- Ale o co wam chodzi?
- Nomado, wiem, że kłamiesz – powiedziała Liliandi, siostra Aro. Ta to ma fajny dar…
- Dobra… w swoim domu. A co, wasz genialny tropiciel nie może jej znaleźć? – spytałem.
- Nie, idioto, nie może – odparła Jane.
- I kto tu jest idiotą?
- Daruj sobie, nomado – powiedziała Lily. – Aro, wiem już, gdzie Ona jest.
- Dobrze, siostrzyczko – odparł Główny Brat – Idziemy – to zdanie było skierowane do straży.
~Następnego dnia~
*Lizz*
Dziś nie mam nic do roboty, więc siedzę w pokoju i gapię się przez ścianę. Nagle zobaczyłam 6 zakapturzonych postaci. Skupiłam się na ich tęczówkach. Volturi. Czego oni ode mnie chcą? Przecież nic nie zrobiłam…
*Liliandi*
Szliśmy w kierunku domu niejakiej Elizabeth Summers. Ta dziewczyna ma wyjątkowy dar. Zabijanie myślą. Ale i tak nie jest w stanie zdobyć tym mojego szacunku. W końcu mogę naśladować jej dar. Jej i każdego innego wampira. Dzięki temu boją się mnie wszyscy moi pobratymcy. Pomijając to, jestem siostrą najpotężniejszego wampira na świecie. Ara Volturi. Dlatego nikt nie chce zaleźć mi za skórę. Mam nadzieję, że Lizz okaże się jedną z takich osób.
~Około 23.00~
*Lizz*
Nie wiem czemu, wyszłam przed dom. Jakby coś mnie tam ciągnęło(!). Stała tam szóstka zakapturzonych wampirów.
- Jane? – Powiedział najwyższy z nich.
- Tak jest, Aro – odpowiedziała mu najniższa z postaci, po czym uśmiechnęła się. Poczułam lekkie ukłucie i dziewczyna zwinęła się z bólu.
- Jane! – usłyszałam zrozpaczony krzyk chłopaka niewiele wyższego od leżącej na ziemi dziewczyny.
- Jane, przestań, sama sobie zadajesz ból – ze stoickim spokojem powiedziała dziewczyna o krwawych, lekko zamglonych oczach – to tarcza, i to wyjątkowa, odbijająca mogące zaszkodzić jej talenty – kontynuowała – więc zostaw ją, bo to bezcelowe.
- Od kiedy bronisz celów, pani? – odparła Jane podnosząc się z ziemi.
- Od dzisiaj, Jane. A poza tym, nie bronię jej, tylko ciebie.
- Ta… akurat.
- JANE! – podniósł głos najwyższy wampir w kruczoczarnym płaszczu. Drobna wampirzyca przestała mówić. Po chwili poczułam potworny ból. Nie marzyłam już o niczym innym niż śmierć.

No i jest dziewiątka! Sorry, że tak długo i wiem, że beznadziejny, i wiem, że krótki, ale nie mam weny i czasu…

Czytasz=komentujesz

sobota, 8 marca 2014

Rozdział 8

Hej! W ramach dnia kobiet dodaję 8. Dedyk dla wszystkich stałych czytelniczek!

_________________________________________________________________



*Jess*

Leżałam na ziemi i wiłam się w agonii. Czułam, jakby trawił
mnie ogień.
- Jane! – usłyszałam krzyk mojego stwórcy – Jane, Przestań!
- A czemuż to niby miałabym cię posłuchać? – odparła na oko
13-letnia blondynka o szkarłatnych oczach
- Bo ja także mogę potraktować cię iluzją bólu.
- Aro cię zabije jak się dowie.
- Nie zabije mnie. Potrzebuje jednego z moich darów.
- Nie bądź taki pewny siebie, nomado. Już ja przekonam Aro. Nie wyjdziesz z tego żywy.
- O tak, chciałbym to zobaczyć! Trójca fatygująca się po zwyczajnego nomadę! - mój twórca wybuchną śmiechem, a Jane przestała mnie torturować. Wniknęłam w jej myśli. Chciała zabić mojego stwórcę. Ostrzegłam go telepatycznie. W tym samym momencie blondi zwinęła się z bólu.
*Lizz*
Jakoś dziwnie się czuję w obecności Kretyna. A co jeżeli... Nie, to nie możliwe. On tego chce. A ja wręcz przeciwnie. Nie dam mu tej satysfakcji. Nic do niego nigdy nie poczuję. Ponoć się nie zmieniamy. Oby...

*Rano*

Dziś Niall nie przyszedł. Szkoda... Mam do niego kilka pytań.
 ~*~
 Z nudów patrzyłam przez ścianę na ulicę, obserwując zachowania przechodniów. Nagle moją uwagę przykuła, tak na oko 13-letnia, dziewczyna. Skupiłam się na jej tęczówkach. Były jaskrawoczerwone. Czyli, z tego co wiedziałam, jedna z NICH. Z Volturi. Ale co oni tu robią? Czyżby Niall nie zapanował nad instynktem łowieckim Jess? Cóż, możliwe.
~*~

Gdy dziewczyna wyszła poza zasięg mojego wzroku, ktoś zapukał do drzwi. Spojrzałam przez nie. Harry. Czym prędzej opuściłam pokój… przez okno. Na szczęście było ono od strony opuszczonego domostwa moich, nieżywych już, sąsiadów.  Wybiegłam na ulicę. Ludzkim tempem ruszyłam w stronę lasu. Ostatnio stał on się moim ulubionym miejscem na spacery. No cóż… W lesie mogłam być wolna! Mogłam biegać najszybciej jak umiałam, skakać najwyżej jak umiałam. Poza tym, ludzie tu nie przychodzili, więc mogłam w pełni poddać się swojemu wampiryzmowi i zawierzyć wyostrzonym zmysłom. Nagle poczułam jakże apetyczny zapach ludzkiej krwi. Rozpoznałam go. To była odurzająca woń Harryego. CO ON TU, DO CHOLERY, ROBI?! Szybko stanęłam i powróciłam do udawanego człowieczeństwa. Zobaczyłam go. Miał lekko wilgotne włosy, zapewne od strąconej nieuważnie rosy, przez co jego zapach roznosił się jeszcze lepiej. I kolejne spojrzenie. „Cholera, przystojny jest” – krzyczała część mojej podświadomości. „Ale Lizz, o czym ty myślisz?! Przecież go nienawidzisz!” – bardziej świadoma część mojej jaźni. „Czy aby na pewno?” – broniła się moja podświadomość. Nie mogłam tego znieść. Ludzkim, spacerowym tempem ruszyłam w stronę ściany drzew, ale On był szybszy. Złapał mnie za rękę i przyciągnął mnie do siebie. Nasze usta spotkały się. Tym razem już nie broniłam się tak rozpaczliwie. Po prostu nie okazałam żadnej reakcji. Mam tego dość.
______________________________________________________________
Uff... Pisane niemalże totalnie bez weny. Hazz znów sobie grabi... 
To się robi coraz bardziej zagmatwane...

Dzięki za ponad 300 wyświetleń!

Czytasz=komentujesz

poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział 7

Dedyk dla mojej "kochanej" siostry, wymuszony szantażem. Mam nadzieję, że wszystkim się spodoba!

_____________________________________________________________



*Lizz*

- Co na śniadanie, skarbie? – wrzasnął debil zwany Harrym. Poczułam, że moje tęczówki się czerwienią.
- Do kogo ty mówisz? Nie widzę tu nikogo, do kogo miałbyś prawo się tak odnosić – odwrzasnęłam. Spróbowałam się uspokoić. Wdech – wydech itd. W końcu, gdy moje oczy na powrót przybrały zwyczajny kolor, odwróciłam się od szorowanej patelni. Ten kretyn stoi za blisko! Nagle przycisnął swoje wargi do moich. Skamieniałam. Będąc wampirem, potrafiłam stać bez ruchu nawet kilka dni. Bezczelnie to wykorzystałam. Stałam niewzruszenie, niby marmurowy posąg. Ten debil przegina!

~Chwilę Później~

Nareszcie ten kretyn się ode mnie oderwał. Spojrzał w moje, mam nadzieję, że nie czerwone, oczy. Zachowałam iście posągowy wyraz twarzy. Nagle poczułam zapach jego krwi. Poczułam silne pieczenie w gardle. Przestałam oddychać. Wszystko, byleby nie czuć tego zniewalającego zapachu. „Lizz, opanuj się!” – przyzywał mnie do porządku ledwie słyszalny głosik w mojej głowie. Nie zamierzałam się na niego rzucić. Nie żeby coś… Po prostu nie chciałam mieć na karku tajemniczych Volturi.

*Harry*

To wszystko działo się tak szybko! Nie myślałem, co robię. Dałem się ponieść emocjom. Pocałowałem ją. Chociaż równie dobrze mógłbym całować marmurową rzeźbę! Może jednak rzeczywiście mój ideał okazał się potworem z legend? Nie! To nie możliwe! Ona na pewno jest człowiekiem. Musi być człowiekiem. A jeżeli… Nie pozwalałem sobie na dokończenie tej myśli. Mimo to wyobrażenie blondynki jako krwiożerczego monstrum nie dawało mi spokoju. Szybko zrobiłem sobie kanapkę i poszedłem na górę. Muszę wszystko przemyśleć.

*Lizz*

Uff… Hazz poszedł do pokoju. Mimo to gardło nadal mnie piekło. Udałam się więc ponownie na polowanie.

~*~

Pozbawiłam życia 2 niczego nie spodziewające się jelenie. Pfu! Ich krew smakuje jak stara podeszwa! Chyba przestawię się na drapieżniki…

~*~

Ludzkim krokiem ruszyłam w kierunku domu. Otworzyłam drzwi. W domu było cicho jak na cmentarzu… Kurde! Ta cisza źle mi się kojarzy.
- Chłopaki! Wróciłam! – zawołałam. Odpowiedziała mi głucha cisza. Wbiegłam po schodach. Usłyszałam bicie serca… Czyli przynajmniej jeden żyje. Mam nadzieję, że to Lou. Poszłam do swojego pokoju. Wyczułam znajomy zapach Nialla. Weszłam do pomieszczenia.
- Cześć Skarbie – powiedział blondynek. No nie, jeszcze on!
- Nie mów do mnie „skarbie”! – podniosłam głos.
- Ok., Ok., wyluzuj! Nie wiedziałem, że jesteś tak przewrażliwiona!
- Nie przewrażliwiona tylko wkurzona na kogoś, kto poza tobą używa wobec mnie takiego określenia – warknęłam – masz mi coś do powiedzenia? Jak nie to spadaj! Chcę pobyć sama.
- Ok., już idę! Tak tylko wpadłem.
- To tak tylko teraz wypadniesz!
- Już mnie niema – powiedział i tyle go widziałam. Zatrzasnęłam okno.
 
__________________________________________________________________

I oto siódemeczka! Podoba się? Plis, komentujcie!

niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 6



-Ty idioto! A jak coś jej się stało?! Nie wróciła na noc! – usłyszałam wrzask Louis’a
- A co niby, według ciebie mogłem zrobić?! – odkrzyknął mu Harry
- Zatrzymać ją, ty skończony kretynie!
W tym momencie weszłam do salonu. Obaj odwrócili się w moją stronę.
- Lizz!!! – wrzasnęli niemal równocześnie.
- Nie, święty Mikołaj – odrzekłam ironicznie. – O co idzie?
- Gdzieś ty była! Martwiłem się o ciebie. – powiedział mój kuzynek. Oho, opcja „nadopiekuńcza mamusia Louis” włączona.
- Byłam u Jess – skłamałam. Nie mogłam im przecież powiedzieć, że byłam na polowaniu!
- Widzisz? Mówiłem, że jest cała i zdrowa – powiedział lokowaty do Louisa.
- Oj dobra, chłopaki, nie kłóćcie się! – powiedziałam.
- Dobra dobra. Ale i tak ci nie daruję! – ostatnie zdanie mojego kuzynka było skierowane do Harryego.
- Jak macie się kłócić, to marsz do pokoi! - powiedziałam nieco podniesionym głosem.
- Już idziemy – powiedzieli chórem. Louis pobiegł po marchewki i niezwłocznie udał się na górę. Debil ( czyt. Harry) nie ruszył się z miejsca.
- Nie słyszałeś?! – podniosłam głos.
- Nie będziesz mi rozkazywać, skarbie – odparł kretyn. Jaki, do cholery, skarbie?!
- Nie jestem niczyim skarbem, a już zwłaszcza nie twoim – warknęłam – marsz do pokoju, albo zawlokę cię tam siłą!
- Już idę! – powiedział Harry, po czym, stojąc na schodach dodał – I tak zanim wyjedziemy, będziesz moja!
- Marzenia, Hazz, tylko marzenia – odpowiedziałam, po czym sama udałam się do swojego pokoju.

~*~

Wzięłam z półki pierwszą lepszą książkę i pogrążyłam się w lekturze. Jednak po chwili usłyszałam, jak ktoś dobija się do okna. Spojrzałam w tamtą stronę. Ujrzałam czerwone tęczówki i jasne włosy. Niall. Podeszłam do okna i otworzyłam je.
- Witaj Elizabeth
- Witaj Niall, co cię sprowadza?
- Jako że jestem twoim stwórcą, powinienem wytłumaczyć ci zasady rządzące naszym światem.
- Oho, szykuje się grubszy wykład.
- Nie żartuj, Lizz. To poważna sprawa. Nie chcę mieć na karku Volturi!
- A kim są owi tajemniczy Volturi?
- Czymś w rodzaju wampirzej rodziny królewskiej.
- Acha, Ok.
- Więc, zakładając, że nie będziesz tworzyć armii nowonarodzonych, jedną z niewielu zasad, których musisz się trzymać jest zakaz ujawniania się. Śmiertelnicy nie mogą dowiedzieć się o istnieniu wampirów, wilkołaków, zmiennokształtnych itp.
- Wilkołaków?
- Dzieci księżyca, w czasie pełni zmieniających się w potwory podobne do ludzi i wilków zarazem.
- Dobra, spoko.
- Jeżeli powiesz komuś o naszym istnieniu, musisz go zabić lub przemienić. Jeżeli złamiesz tą zasadę w zasadzie nic się nie stanie, jeżeli ten ktoś nie będzie krzyczał na ulicy, że spotkał wampira.
- Ok. Powiedziałeś komuś, że wiesz, że nic się nie stanie?
- Tak.
- Komu?
- Harryemu.
- KOMU?!
- Harryemu. Kumplowi z zespołu.
- To ty jesteś Niall Horan?
- Tak, to ja.
- I powiedziałeś temu debilowi o istnieniu wampirów bo?
- Bo i tak się domyślał. Jest bystrzejszy, niż przypuszczasz.
- Acha, już to widzę…
- Lizz!
- What?
- Zgadnij.
- Dobra, już nic nie mówię.
- No ja myślę!
- Dobra, Niall, zmywaj się. Za pół godziny oficjalnie się budzę.
- Już idę.
- A, jeszcze jedno pytanie.
- Hę?
- To ty przemieniłeś Jess?
- Ja.
- Dobra to tyle. Do zobaczenia, stwórco.
- Do zobaczenia nowonarodzona.
I tyle go widziałam. Mój pokój opuścił w ten sam sposób, w który się do niego dostał: przez okno.

*Harry*

Położyłem się do łóżka, ale nie mogłem zasnąć. Wciąż myślałem o Lizz. Powoli analizowałem wydarzenia poprzednich dni. Wizja pięknej blondynki z krwawoczerwonymi tęczówkami nie dawała mi spokoju. Czy to możliwe, że ta zabójczo piękna istota jest wampirem? Ale przecież od Niallera, który również jest wampirem instynktownie uciekam. Kim ona jest?! Wszystko mi jedno. Kocham ją. Kocham nad życie. Chcę z nią być. Chcę, żeby była tylko moja. Nawet, jeżeli ta ślicznotka ma być potworem, który czyha tylko na moje życie. Ona jest sensem mojego życia. Ona sprawia, że chcę istnieć, każdego dnia na nowo. Ona musi być moja. Będę o nią walczyć.
 ______________________________________________________

Sorry za długą przerwę, ale nie mam czasu pisać. 

Dzięki za  ponad 260 wyświetleń!

UUU, Hazz jest na serio szaleńczo zakochany ;)
W miarę możliwości jak najszybciej dodam 7 ;)

Czytasz=komentujesz